za płoty. Oraz wszystkie strachy na lachy.
Pierwszy dzień u opiekunki upłynął gładko i pogodnie, dla Klarki. Dla mnie w napięciu i oczekiwaniu. Ponownie poczułam się jakbym straciła stopę lub dłoń. Latałam po mieście załatwiając wymyślone sprawy a miał być relaks z kawą. Później lekcje angielskiego i Messy church pod wezwaniem św Piotra. Dzień dzisiejszy ciężki jak shepherd's pie podany u anglikanów.
Mała nie przejmuje się zbytnio. Wchodzi, chwyta zabawki, książki, krzyczy na kota-tego kota na widok którego drżała i wbijała we mnie palce. Z Leslie kulają się po podłodze i prowadzają za rączki.
Krzyczy z radości na mój widok, chwyta, przywiera i nie puszcza. Po powrocie do domu jest bardzo ożywiona, zadowolona, rozpromieniona. Wygląda na to że lepiej się bawi w towarzystwie dziewczynek niż z tatą.
Ranek bywa śpiąco-trudny. Klara śpi w najlepsze i trzeba do niej dotrzeć, podróż przez humorki, smutki, popłakiwanie. Wspomienia wróciły. Płakałam każdego ranka przez pół podstawówki.
Bedzie dobrze, bedzie dobrze, bedzie!
ReplyDeleteDziekuje, bardzo bardzo.
Delete